Słowacja. Koszyce i Medzilaborce

23 – 24 lipca 2018

 

Opuszczamy Tokaj węgierski, mijamy Tokaj słowacki, gdzie wielokrotnie napotykamy drogowskazy zapraszające na degustację tokajów i za chwilę meldujemy się na kempingu w Koszycach.

Koszyce, miasto na trasie z Polski na Węgry. Stąd je znamy. I tyle o nim wiemy. Dlatego stajemy. Poza tym jest tu nowy kemping miejski i chcemy go sprawdzić. Nazywa się Camp Koszyce – Route E58.

Koszyce. Z czym to się je?

Okazuje się, że smaczków w Koszycach jest całkiem sporo. W sam raz na jedno- lub dwudniowy przystanek w podróży.

Przesympatyczna obsługa kempingu zamawia nam taksówkę do miasta i pokazuje na mapce wszystkie najważniejsze atrakcje, gdzie zjeść i gdzie spróbować piwa. Koszt transportu to 3 lub 5 EUR, więc nie opłaca się nawet szukać komunikacji miejskiej.

Koszyce w 2013 r. były Europejską Stolicą Kultury, co zawsze oznacza ciekawą ofertę turystyczną i odnowioną starówkę. Poza tym jest to miasto studenckie, można więc liczyć na wesołą atmosferę i otwartość.

Koszyce to miasto z bogatą i długą historią. To, co zapewniło mu największy rozkwit, przysporzyło również kłopotów. Koszyce leżały, tak jest z resztą do tej pory, na skrzyżowaniu ważnych szlaków handlowych. Największy rozkwit miasta przypadł na wieki XIV i XV, kiedy to prześcignęło pod względem wielkości i bogactwa Bratysławę i stało się drugim po Budzie najważniejszym miastem Węgier. Ciekawostką jest, iż jako pierwsze miasto w Europie Koszyce otrzymały herb. Strategiczne położenie spowodowało, że od XVI do XVIII w. Koszyce stały się ośrodkiem walk między Habsburgami a władcami Siedmiogrodu oraz nękane było najazdami Turków osmańskich i całkiem podupadło. Ponowny rozwój miasta przyniósł wiek XIX i rozwój przemysłu. Po I wojnie światowej Koszyce zamieszkiwane w 75% przez Węgrów zostały przyłączone do Czechosłowacji i bardzo szybko większość ludności węgierskiej wyemigrowała na Węgry.

W Koszycach znajduje się największy kościół Słowacji, katedra św. Elżbiety. Pochowany jest w niej król Węgier Franciszek II Rakoczy (II Rakoczi Ferenc), pan z wąsem, który spogląda na nas z wielu pomników i banknotów węgierskiej waluty, który urodził się w Koszycach.

W Koszycach warto się zatrzymać choćby po to, aby spojrzeć na katedrę. To piękna, gotycka budowla, wyjątkowej urody.

 

 

 

 

Najcenniejsze jest monumentalne, 5-nawowe wnętrze katedry, którego nie dane nam jest oglądać, bo kościół jest już zamknięty. Następnym razem, gdy będziemy tędy przejeżdżać, dokończymy zwiedzanie.

Obok katery stoi mniejszy, ale równie piękny budynek, kaplica św. Michała, a za katedrą jest mały park i fontanna, która pięknie wygrywa znane melodie klasyczne, a strumienie wody tańczą w ich rytm. Tłem dla fontanny jest kolejny, wielkiej urody budynek Teatru Narodowego.

 

 

 

 

 

Spacerujemy dalej główną ulicą Hlavna.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kierujemy się w stronę stacji kolejowej, gdzie przy ulicy Młyńskiej znajduje się XIX -wieczna willa przemysłowca Petera Jakaba, która zwie się pałacem. Budynek zachwyca rozmachem i kolorami dachu z pięknie błyszczących ceramicznych płytek. Tuż za willą znajduje się dawny most. Dziś rzeki już nie ma, jest za to park miejski, w którym odpoczywają głownie lokalni żule 😉

W uliczkach i bramach miasta chowają się klimatyczne knajpki.

 

 

 

 

Pałac Jakaba

 

Most Lasky (Most Zakochanych)

 

Stacja kolejowa Koszyce

 

Synagoga w Koszycach

 

Następnie znajdujemy piwiarnię Dobre Casy poleconą na kempingu. Mają ogromny wybór piw jak przystało na europejskie królestwo piwa i niezłe jedzenie, które do piwa pasuje. Miło spędzamy wieczór otoczeni językami z różnych stron świata.

 

 

 

Wzywamy taksówkę i wracamy na kemping. To był dobry wieczór w Koszycach.

Rano testujemy kempingowy barek, w którym pracują świetni ludzie (wszyscy w Camp Koszyce są świetni). Od węgierskiej Chorwacji (Slawonii), przez całe Węgry, do Słowacji jeździ za nami Marlenka, czeskie ciasto w pudełku, produkt gotowy. Spotykamy ją w sklepach, kawiarniach, barach, na stacjach benzynowych. Marlenka zmonopolizowała ciastkową branżę. Postanawiamy wreszcie jej spróbować.

 

 

Marlenka to czeska odpowiedź na stefankę. Nie cierpię stefanki. Marlenko, sorry.

 

Odjeżdżamy z Koszyc. Do granicy z ojczyzną zostało 90 km, ale my chcemy jeszcze pobyć trochę za granicą 😉

Jedziemy do malutkiego, słowackiego miasteczka w górach o dziwnej nazwie Medzilaborce. Na tej zapomnianej przez Boga i ludzi słowackiej prowincji, gdzie czas stanął w miejscu gdzieś w głębokiej czechosłowackiej komunie znajduje się awangardowe muzeum. Nie ma bowiem na świecie nazwiska, które kojarzyłoby się z awangardą bardziej niż nazwisko Warhol.

Odwiedzamy Muzeum Andy’ego Warhola w Medzilaborcach.

Wszystko w tym muzeum jest niezwykłe i nieoczywiste. Począwszy od jego istnienia w tym miejscu, przez wystrój budynku i wnętrz po zbiory galerii i informacje, których dostarcza. I mimo, że jest to jedyne Muzeum Andy’ego Warhola w Europie, to efektu WOW tu nie będzie. Będzie za to mnóstwo refleksji nad czasami komuny, w których przyszło galerii powstawać, nad przepaścią, jaka dzieli Nowy Jork od świata, z którego rodzice artysty wyjechali na początku XX wieku i tego samego świata dziś, w którym niewiele się zmieniło.

Każdy, kto jest w okolicach, a muzeum znajduje się zaledwie 20 km od Komańczy, po prostu niech tam pojedzie i to zobaczy. Droga, która przecina granicę w Radoszycach dostarczy dodatkowych atrakcji. Pięknie wije się po górach przez las zarówno w Polsce, jak i po słowackiej stronie. Radość dla oka będzie.

 

Andrzej Warhoła urodził się w USA, ale jego rodzice pochodzili z Mikowej i byli Rusinami. Andy nigdy tu nie przyjechał. Rodzinne ziemie odwiedził jego brat, prezes Fundacji Andy’ego Warhola, John Warhola.

Wystawa prezentuje informacje o rusińskich korzeniach artysty, dużo oryginalnych dokumentów ukazujących trudny proces emigracji do USA i początki w nowym kraju. Pokazuje ludowe, wyjątkowo wypracowane malarstwo matki, listy pisane jej pięknym pismem, w którym można odnaleźć cień wczesnego stylu artysty. Oprócz sali zbierającej materiały o rodzinie jest ogromna sala prezentująca dzieła Warhola, wczesne i te najbardziej znane. Dla mnie oglądanie ich w tej dziwnej wiosce na końcu świata było przeżyciem mistycznym.

Jednak ze wszystkiego najbardziej niezwykłą jest historia powstawania muzeum, bo jak w soczewce skupia całą kwintesencję systemu komunistycznego, jego niedorzeczność i beznadzieję. I o tym najlepiej przekonać się samemu odwiedzając Muzeum Sztuki Nowoczesnej Andy’ego Warhola w Medzilaborcach na Słowacji.

Smacznego.

W muzeum obowiązuje zakaz robienia zdjęć. Sorry.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ukradkiem robię tylko jedno zdjęcie. Muszę je mieć!

Przecież to mój ukochany fresk Piero della Franceski przedstawiający posągową, niewzruszenie opanowaną św. Marię Magdalenę z kościoła św. Franciszka w Arezzo, w Toskanii. Ja go znalazłam!

 

 

 

W zasadzie to już mi nic więcej do szczęścia nie trzeba.

 

Możemy wracać do Polski!

 

 

 

c.d.n.

 

K