27 – 28 lipca 2017
Zauroczeni i zachęceni widokami Oslo beztrosko ruszyliśmy na podbój norweskich szlaków. W Googlemaps wbiliśmy Stavanger, najszybsza trasa została wyznaczona. Wydawała się kręta w porównaniu z dłuższą kilometrowo E18 spadającą bardziej na południe w kierunku cieśniny Skagerrak, ale za to będzie ciekawsza – pomyśleliśmy. Przed nami 450 km i około 9 godzin jazdy. Dla kampera jadącego max 90 km/h to długa droga.
Tym sposobem wjechaliśmy na najniebezpieczniejszą drogę naszego wyjazdu. Norweską lekcję odbyliśmy wcześnie. Może to i lepiej, od razu bowiem dowiedzieliśmy się jak jechać po serpentynach (jedynka to normalny, przelotowy bieg, który musi być zastosowany, jeśli chcesz mieć hamulce w samochodzie), że bak powinien być zawsze napełniony przynajmniej do połowy, bo stacja benzynowa może być za 150 km, albo i dalej, że drogi w Norwegii są wąskie na jeden samochód i takowe ciągną się dziesiątkami kilometrów i że można nie spotkać samochodu przez godzinę jazdy wśród gór i wodospadów, a jedynym żywym organizmem napotkanym na drodze będą owce (później, na północy zamienione na renifery). Nie spodziewaliśmy się takich dróg i warunków pogodowym już na południu. Droga wiodła najpierw przez góry, pokonywaliśmy strome serpentyny zjeżdżając w głębokie doliny, aby następnie znów z mozołem wspinać się pod górę, następnie kilka godzin jechaliśmy przez wysoki płaskowyż po drodze wąskiej na jedno auto. Taka droga była tu uzasadniona, bo minęliśmy zaledwie kilka aut. Gdzie jechały? – zastanawialiśmy się. Temperatura spadła do 8 stopni, padał deszcz i była mgła. A to przecież środek lata.
Było strasznie, surowo i pięknie. Zatkało nas, a potem trzymało za gardło przez kolejne trzy tygodnie norweskiej podróży. Przejazdu tą drogą nie żałujemy, bo nie przyjechaliśmy tu po ciepłe kluchy, ale jeśli ktoś chce przedostawać się z punktu A do B jak najszybciej, to warto weryfikować co proponuje Googlemaps.
Nie dojechaliśmy do Stavanger w jeden dzień. Cóż, Googlemaps nie bierze pod uwagę ukształtowania terenu i pogody. Dlatego kamper to idealny środek transportu, nie spieszysz się do hotelu, restauracji. Wszystko masz ze sobą. Jedynym zadaniem dla Ciebie jest znaleźć najlepszy widok na nocleg 😉
Droga wyznaczona przez Googlemaps
Zaczęło się niewinnie. Zachłannie oglądaliśmy wszystko wokół. Mijaliśmy dziesiątki tam, zapór i wodospadów. 98% prądu w Norwegii powstaje z siły wody.
Początkowo było stosunkowo płasko, choć góry w Norwegii są wszędzie
Potem zaczęły się podjazdy, serpentyny i mgła:
W dolinie było pusto:
Wyjechaliśmy wysoko nad poziom morza. Mgła, deszcz, zalegający śnieg, owce na drodze, mijanki, mało paliwa, pustkowie, brak drzew, kamienie, wodospady, 8 stopni. Wesoło nie jest.
A tam daleko świeci słońce, dziś niestety nie dla nas…
Na oparach dojeżdżamy do jakiejś osady bez nazwy, wygląda jak wioska hobbitów. Co tam, najważniejsze, że z mgły wyłania się jak fatamorgana kontener z napisem BENSIN. Jesteśmy uratowani! Tankujemy najdroższe paliwo w naszym życiu, jak się później okazuje również całego wyjazdu. Tak drogo nie było już nigdy później, a ceny paliw w Norwegii wahają się z dnia na dzień o kilkadziesiąt procent.
Na śmietniku nowiutkie obuwie. Zastanawiamy się dlaczego tu trafiło. Nie decydujemy się adoptować traperków celem sprzedaży na Allegro 😉
Tu nas zastaje wieczór, czas szukać miejsca na nocleg. Dobre miejsce musi mieć widok i równy teren, to podstawa. Na drugim miejscu są takie udogodnienia jak toaleta, śmietnik, miejsce do pikniku. Znajdujemy super miejscówkę nad jeziorem, ma widok, równość podłoża i toaletę na pobliskiej stacji. Trzeba wyjaśnić, że w kamperze robi się jedynkę. Kawa może wywołać potrzebę dwójki, wówczas dobrze mieć ceramikę w pobliżu. A więc jest spoko, bo nie trzeba będzie zmieniać miejsca, aby wypić poranną kawkę 😉 Jesteśmy tu całkiem sami, nikt poza nami nie pojawia się na nocleg. To dużo mówi o drodze wybranej przez nas…
Rano ruszamy w dalszą drogę do Stavanger. Jedziemy, jedziemy, aż tu nagle stop i mamy objazd z powodu robót drogowych. Trzeba czekać 20 minut, bo na drodze będącej objazdem jest ruch wahadłowy. Leszek zauważa przytomnie, co to za droga musi być skoro nie mogą puścić nią ruchu w obie strony. Objazd, którym musimy przejechać to jest sztos! Jest to tak wąska droga na półce skalnej, że musimy uważać, żeby nie przytrzeć kampera. Nie wiem jak tu się jeździ, gdy ruch nie jest wahadłowy. Z przerażenia nie zrobiłam żadnego zdjęcia. Droga prowadzi przez park geologiczny bazaltowych głazów. Czujemy się bardziej jakbyśmy nurkowali wśród formacji skalnych. Ogromne, geometryczne, czarne skały niemalże wiszą nad drogą, nie ma tu nic innego jak tylko morze tych strasznych, czarnych skał. Jak na innej planecie. A na koniec droga jedzie długim, ostrym zjazdem wprost to wąskiego tunelu, bez świateł i wciąż z góry. 100% wrażeń, w zasadzie resztę dnia mogłabym spędzić gapiąc się w sufit.
Wczesnym popołudniem dojeżdżamy do Stavanger. Znajdujemy kemping blisko centrum i chwilę odpoczywamy zanim wybierzemy się obejrzeć miasto. Musimy poukładać myśli po tym co dziś przeżyliśmy. To są takie pierwsze, jedyne miłości, co nas właśnie spotkało. Już Norwegia nas ma. Kochamy ją.