2 sierpnia 2017
Nasza włóczęga na północ trwa. Zobaczyliśmy już tyle cudów, a tu ciągle jeszcze 3/4 drogi przed nami, 800 km do koła podbiegunowego. Po drodze czeka nas mnóstwo zaznaczonych wcześniej punktów.
Plan na dziś to przejechanie Drogą Atlantycką i zwiedzanie Kristiansund, gdzie poszukamy miejsca, żeby nabić butlę z gazem. Gaz to trudny temat w Europie. W UE prawem zakazane jest nabijanie butli, ale my nie jesteśmy w UE i tu na szczęście butle nabijają. Nie ma zbyt wiele takich miejsc, głównie w większych miastach. My wzięliśmy do kampera dwie największe butle wiedząc, że możemy chcieć grzać. A grzanie potrzebuje dużo gazu. Przy codziennym grzaniu butla starcza na 7 – 10 dni, przy braku grzania na 2 miesiące. Jest różnica.
Butla, którą chcemy nabić skończyła się po 2 miesiącach, a na obecnej już czasem ogrzewamy, gdy temperatura w kamperze spada w nocy do 11 stopni, więc pewnie czeka nas jeszcze jedno nabijanie.
Droga Atlantycka to liczący 8 km drogowy ciąg 8 mostów przerzuconych między skalistymi wysepkami przez zatokę Hustadvika. Drogę otwarto w 1989 roku i była wówczas okrzyknięta „konstrukcyjnym projektem stulecia”. Mosty wiją się zakolami między wyspami, często przelewa się przez nie woda. Przejazd drogą dostarczył nam wspaniałych wizualnych wrażeń.
Zanim jednak wjedziemy na Drogę Atlantycką odbijamy z drogi 64 na wąską dróżkę 664 biegnącą wzdłuż wybrzeża, aby odwiedzić Bud. W XVII wieku był tu największy port między Bergen a Tronhdeim, a w czasie II wojny Niemcy zbudowali tu kwaterę główną i fort. Dziś Bud to senna osada rybacka, idealna dla outsiderów. Wdrapując się na szczyt fortu oglądamy najeżone brunatnymi skałami wybrzeże, będące kiedyś postrachem żeglarzy.
Pogoda nas nie rozpieszcza, ale Norwegii to nie przeszkadza, bo w każdej pogodzie wygląda intrygująco.
Mosty Drogi Atlantyckiej wyglądają przepięknie pod ciemnymi chmurami, potężnie i tajemniczo.
Żegnamy się z zatoką Hustadvika i wjeżdżamy na dużą wyspę Averoy jadąc cały czas drogą 64, która kończy się na kolejnej wyspie będącej jednocześnie miastem Kristiansund. Wyspy połączone są podwodnym tunelem. Nie lada tunelem! Znów włos jeży nam się na głowie. Pikujemy bowiem w ciemną otchłań przez trzy kilometry, aby następnie wspinać się kolejne 3 pod górę. Świadomość, że nad nad nami jest otchłań wody nie pomaga.
Z tunelu wjeżdża się wprost do miasta. Od razu zaliczamy tour po trzech wyspach, aby dojechać do punktu nabijania butli. Mają tu piękne mosty. Jak z resztą w całej Norwegii. To mój kolejny pomysł na tematyczny trip po tym kraju – szlakiem mostów i/lub tuneli. Ciekawe ile by musiał trwać 😉
Zostawiamy butlę w zakładzie, niestety nie nabiją na poczekaniu, bo pan od nabijania jest na urlopie i przyjeżdża nabijać inny pan z daleka. Słabo, ale trudno, poszwędamy się po mieście.
Jedziemy na najmniejszą wyspę Innlandet, gdzie zachował się klimat starego Kristiansund sprzed pożaru w 1940 roku, który strawił całe miasto. Tylko na tej wyspie odwzorowano starą zabudowę, a nieliczne budynki przetrwały pożar.
Im dalej na północ tym miasta stają się mniejsze i bardziej puste. Takie też jest Kristiansund. Ja bym nazwała je miastem z szarości. Może to przez pochmurne niebo odbijające się w morzu, może szare, drewniane domki, może betonowe mosty.
Znajdujemy miejsce na nocleg na parkingu mariny przy palarni kawy. Jachty i palarnia kawy? Polepszenie nastroju – 100%. Stajemy obok Czechów. Przed ich kamperem walają się gumowce i dziecięcy rowerek, potargany facet siedzi na kamieniu przy komputerze i ostro drukuje na klawiaturze. Nieopodal starzy Niemcy: kamper milion dolarów wypucowany jak psu jajca na Wielkanoc, stoliczek kąt prosty, kwiatuszek, krzesełka 45 stopni. Siedzą, piją wino z kieliszków i patrzą, stukniesz głośniej, zmarszczy brew. Co kto lubi 😉
Ciekawe czy nabiją nam butlę?
A jutro Trondheim czyli największe miasto północnej Norwegii.