San Sebastian – miasto radości

12 – 13 listopada 2017

 

A mieliśmy tu nie być. Mieliśmy jechać z Francji przez Pireneje do Saragossy. Ale zimno zmieniło nasze plany. Jak ja kocham to zimno, że zmieniło nasze plany!

 

 

San Sebastian w Kraju Basków, kurort. Kurort niezwykły.

 

Miasto położone jest w wąskich dolinach między górami, nad Zatoką Biskajską, plątanina estakad przyprawia o zawrót głowy. Czy tu mają drogi na ubitej ziemi?? Przed wjazdem na kemping chcemy jeszcze zrobić zakupy. Włączamy więc na mapie unikanie autostrad licząc na to, że mapa poprowadzi nas lokalnymi ulicami i zobaczymy jakiś supermarket, do którego wjedziemy. Szukamy, szukamy i nic, żadnego marketu. Cóż, jedźmy na kemping, zrobimy zakupy „przy okazji”. I już zapomnieliśmy, że mapa ma unikanie autostrad. Jedziemy jakimiś leśnymi opłotkami, wjeżdżamy w las, ale na szczęście jest drogowskaz na kemping. Droga wije się pod górę, jeszcze jest cudownie. Dopiero co byliśmy w mieście, a tu buch i taka dzicz. Dojeżdżamy do kempingu, ale stwierdzamy, że to nie ten. Mapa pokazuje jechać dalej. Tylko to dalej jest coraz cieńszą drogą w las. Jest asfaltowa, znaczy, że można jechać. Leszek rusza. Po kilometrze kończą się żarty. Droga zamienia się w wąziutką drabinę. Nasz kamper mieści się na niej, ale nie ma mowy, aby minąć samochód. W dodatku na asfalcie leży gruba warstwa mokrych liści i robi się ślisko. Adrenalinka podnosi się o 200%. Czy to będzie ten raz, w którym nam się nie uda? Jak dojedzie tu jakiś traktor, żeby nas wyciągnąć? Dwukrotnie udaje nam się jakoś minąć z nadjeżdżającym autem. Dlaczego tędy jeżdżą??? Za chwilę na tej skarpie zaczynają się wjazdy do posesji. Ok, już wiemy dlaczego tu jeżdżą. I gdzie jest ten kemping?? Mamy ostatnie kilkaset metrów. Droga jest tak wąska, że jeśli coś nadjedzie to koniec. I nadjeżdża…

Stajemy pod górę, osobówka z drugiej strony. Osobówka cofa się kawałek pod górę i zatrzymuje w mikroskopijnym wjeździe do posesji. Niestety na drodze są liście, krowa nie chce ruszyć, boksuje w miejscu, guma już śmierdzi.  Schodzę w dół, znajduję bramę wjazdową do posesji z miejscem na zatrzymanie auta. Leszek musi tam zjechać tyłem, wówczas będzie mniej pod górę i może wtedy ruszy, nie ma też tam liści. Podchodzę do ludzi z osobówki. Twierdzą, że przed nami jeszcze dwa zakręty, droga wąska i żeby trzymać się środka, gdzie nie ma liści. Ale tam nie ma wjazdów do posesji, więc jak się nie uda, to będzie trzeba cofać się na wstecznym krową do tego miejsca. Operacja niewykonalna na tak wąskiej drodze nad przepaścią bez barierek. Dlaczego zawsze władujemy się w taką kabałę! Nie bez problemów udaje się ruszyć pod górę. Oczywiście na jedynce. Nic nie jedzie z naprzeciwka. Głupi ma szczęście. Wąska dróżka dojeżdża do główniejszej, przy której jest nasz kemping Igueldo. Mijamy się z autem na zakręcie. Czyli coś pojechało, kilka sekund różnicy.

Okazuje się, że nasz kemping jest na samej górze, dojeżdża się do niego główną drogą, też pod górę, ale taką, po której jeżdżą autobusy. Kemping położony jest spektakularnie. Piękny widok. Czekamy, aż przejdą nerwy. Samochód trochę w błocie, łącznie z szybami.

 

Za kilka godzin San Sebastian wynagradza nam w dwójnasób wszelkie psychiczne urazy. Bo oto wpadamy w miasto, które mimo zimna, deszczu i wiatru tętni życiem, ludzie spacerują, rozmawiają, bary pełne są roześmianych twarzy, jak również, już w pierwszym z nich, spotykamy prawdziwego Baska w typowym, czarnym bercie z antenką, a następnie widzimy ich pełno. Może dlatego, że to niedziela? Może oni, jak Bawarczycy, ubierają tradycyjne okrycie w weekendy? Co jeszcze? Jedzenie! W każdej knajpie, które nie są jakimiś ĄĘ, bar ugina się od kolorowych kanapek. Ludzie sobie stoją, gadają, pija wino i zagryzają kanapeczkami. Tych barów na starówce są dziesiątki, wszędzie pełno kanapeczek i ludzi. Wariactwo!!!

 

 

Miasto położone jest pięknie. San Sebastian to od XIX wieku kurort królów i arystokracji. Nie znajdziesz w nim bardzo starych zabytków. Jego wartość to położenie, widoki, jedzenie, ludzie i atmosfera. Pisząc ten post przejechaliśmy już całą północ Hiszpanii i żadne miasto nie zbliża się nawet do atmosfery San Sebastian. Jest to zjawisko wyjątkowe. Brat usłyszał w wywiadzie z Anthony’m Bourdain, że San Sebastian to miejsce, gdzie mógłby się zaszyć przed światem i używać życia. A kto jak kto, ale ten gościu wie o czym mówi. I nie byliśmy nastawieni, bo dowiedzieliśmy się o tym po opuszczeniu miasta. Tam naprawdę coś jest. A przecież to czas całkowicie poza sezonem i byliśmy tam w niedzielę i poniedziałek, czyli dwa dni tygodnia, w których cała Hiszpania nie je poza domem, a wiele restauracji jest zamkniętych. To nie dotyczy San Sebastian. To miasto je i pije na okrągło!

 

 

Małe, piękne kanapki to pintxos (pińcios). W Kraju Basków są odpowiednikiem tapas. Wchodzisz do baru, dostajesz talerzyk i mówisz ile sobie weźmiesz pińcios albo barman patrzy ile wziąłeś. Zapłata na koniec. Do tego wino. Zawsze dobre. Mówisz czerwone. Mówisz białe. Dostaniesz dobre i tanie. Nie martw się. Kanapeczki nie są tu takie tanie. Ale San Sebastian to miasto kanapeczek najlepszego sortu. Byle czego tu nie dostaniesz. Knajpy rywalizują w sposobie prezentacji i podania. Szał kubków smakowych gwarantowany.

No, ale Baskowie mieli czas na doskonalenie sztuki kulinarnej. Zamieszkują swój Pais Vasco od ostatniego zlodowacenia. „Kraj” ten rozciąga się po francuskiej i hiszpańskiej stronie Pirenejów, wzdłuż wybrzeża południowo-wschodniego zakamarka Zatoki Baskijskiej również częściowo we Francji, częściowo w Hiszpanii, należy do niego też Nawarra w Hiszpanii. Mówią językiem, który sam tworzy jednoelementową grupę językową. Dlatego otwarci i mądrzy Baskowie mówią innymi językami: hiszpańskim, francuskim, angielskim. W przestrzeni publicznej wszystko jest również po baskijsku. Język ten jest kompletnie kosmiczny, nie kojarzy się z niczym. Mają swoją mroczną przeszłość związaną z terroryzmem podszytym dążeniami separatystycznymi, ale chyba nikt już o tym nie wspomina.

Co można zobaczyć w San Sebastian? Przez te dwa dni głównie jedliśmy i spacerowaliśmy 🙂 I to było piękne!

Wjechaliśmy starą kolejką na wzgórze Igueldo, aby podziwiać jak pięknie położone jest miasto.

 

 

Spod Monte Igueldo przeszliśmy długa promenadą wzdłuż plaży, z której pięknie widać starówkę i otaczające zatokę wzgórza, na których stoją pałace-rezydencje obok nowoczesnych hoteli.

 

 

 

Obeszliśmy niewielką, choć (powtarzam się) tętniącą życiem starówkę z centralnym Plaza de la Constitucion. Otoczony jest kamienicami z balkonami, na których wypisane są w rzędach numery. To numery miejsc z czasów, gdy odbywała się tu corrida. Tak, na rynku, tak, ludzie siedzieli na balkonach kamienic i oglądali.

 

 

Obejrzeliśmy piękny fronton barokowej katedry i z przyczepionym czymś fajnym, nowoczesnym.

 

 

No i szynki. Wszędzie.

 

 

Smacznego.