14 – 17 listopada 2017
Jaca, Huesca, Saragossa – trzy różne miasta, każde inne, każde ciekawe, a między nimi aragońskie pustkowia, żółta ziemia spalona słońcem u podnóża Pirenejów.
Droga Pampeluna – Jaca to wizualne mistrzostwo natury. Ogromne pustkowia żwirowej, wysuszonej ziemi na tle ośnieżonych gór. Gigantyczny zalew na rzece Aragon, który wyłania się spomiędzy wzgórz odbijając oślepiające światło. Gdzieniegdzie na wzgórzach ruiny zamków lub maleńkie wioski. Księżycowy ten krajobraz. Droga jest bardzo kręta, wciska się między skały serpentynami, aby nagle wyjechać na pustynne równiny. Pięknie tu, widoki zapierają dech.
W Jacy zatrzymujemy się na kempingu, który ma już swoje lata, ale jako jeden z nielicznych w naszej podróży ma ogrzewanie w łazienkach. Och jak cudownie!
Jaca – przystanek na francuskiej drodze do Santiago. Założone przez Rzymian, podbite przez Arabów, a następnie, w VIII wieku zdobyte przez chrześcijan w bitwie prowadzonej pod dowództwem kobiet (brawo siostry!).
Miasto jest położone na wzgórzu. Z kempingu na starówkę idziemy na piechotę trasą na obrzeżach zabudowań, skąd podziwiamy piękne widoki na okolicę oraz średniowieczny most. Połowę centrum zajmuje cytadela, a drugą połowę stare miasto. W samym jego środku znajduje się piękna, romańska katedra z wnętrzem reprezentowanym przez wiele stylów – duma Jacy. Stare miasto jest niewielkie, ale bardzo ładne. Życie poza sezonem turystycznym toczy się swoim niezachwianym rytmem, popołudniu ludzie wchodzą do baru coś wypić, na kolację przyjdą koło 21. Ucieszyły nas niskie ceny w restauracjach i barach. Oferta dań jest standardowa dla północy Hiszpanii. Owoce morza i ryby, grillowane mięso z gotowanymi ziemniakami. Dużo „a la gallega” czyli popapryczone. Skromne, proste, domowe jedzenie. Świeżutkie i smaczne.
Nazajutrz wyjeżdżamy do Saragossy z przystankiem w Huesce. Odjeżdżamy od gór kierując się na południe. Krajobraz zmienia się nieco na mniej surowy, chociaż susza i tu daje się we znaki.
Huesca – piękne, zadbane stare miasto na wzgórzu z imponującą gotycką katedrą oraz zjawiskowym, romańskim kościółkiem, w którego niepozornej bryle spoczywają aragońscy królowie. Kolejny przystanek pielgrzymów na drodze do Santiago. Mimo, że wybrałam się na krótki spacer, starówka Huesci zauroczyła mnie i wciągnęła. Oprócz dwóch ważnych świątyń warto pospacerować plątaniną starych uliczek z wieloma placami. Swój urok niewątpliwie zawdzięcza Huesca dawnej, arabskiej dzielnicy.
– Hej, kolego po prawej, tu się patrzymy!
Cycki, w katedrze w Huesce będzie o cyckach. Dwóch konkretnie.
Jeden wypadł Marii Magdalenie, która leży przygnieciona krzyżem.
Drugi wyrasta Matce Bożej Mlecznej z szyi. Jakoś trzeba było karmić niemowlę pozostając godnie zapiętą po samą szyję.
Znalazłam też w katedrze dość brzydkich Marię i Jezuska. Najważniejszy jest jest jednak dobry humor 🙂
Z katedralnej dzwonnicy można podziwiać piękne widoki. Wdrapuję się więc samotnie (brak innych chętnych) po schodach tak wąskich, że mój szkielet ledwo się mieści z plecakiem. Dochodzę na poziom dzwonów i już chcę się ucieszyć na ich widok, gdy nagle moją głowę rozsadza potężne uderzenie. Wybiło południe. To się nazywa mieć szczęście 😉
Wchodzę do romańskiego cudeńka.
Wracając zabijam głód pincho de tortilla. Ten kartoflano-jajeczny torcik za 1 – 2 Euro jest niezawodnym zabijaczem głodu od Antlantyku po Pireneje.
Z żalem opuszczamy Huescę, gdzie nie ma niestety parkowiska z prądem. Chętnie zostałabym tu na kolejny dzień. Udajemy się do Saragossy, wielkiego miasta, gdzie będziemy przeprowadzać akcję nabycia butli z gazem oraz zobaczymy ogromną katedrę – sanktuarium.
Saragossa – stolica Aragonii posiada wszystkie złe cechy dużego miasta: tłumy ludzi, korki, wszędzie daleko, pełno tandety, blokowiska. Zabytki Saragossy są oddalone od siebie, znajdują się w dziwnych, nieatrakcyjnych miejscach. Zapewne jeden wieczór to za mało, widać Saragossa potrzebuje więcej czasu, aby docenić jej urok.
Najważniejszym zabytkiem miasta jest bazylika El Pilar, gdzie w otoczeniu gigantycznych naw stoi malutka figurka świętej Matki Bożej Pilar, która ukazała się Jakubowi na filarze.
Świątynia jest ogromna, wysoka i szeroka. Jest tak wielka, że w środku zorganizowana jest w kilka mniejszych kościołów. Z zewnątrz przypomina rosyjską cerkiew z Placu Czerwonego, z powodu 11 kopuł przykrywających dach.
Kuriozalne jest to, że przed tym dostojnym budynkiem budują właśnie szopkę – miasto. Budują całe Betlejem: budynki, palmy, piaszczyste ulice, a do tego wszystkiego handlarze wszystkim i loteria noworoczna. Szaleństwo.
Autobus dowozi nas do centrum, na rondo z łukiem triumfalnym, tudzież tym, co z niego zostało. Ciężko zrobić mu zdjęcie, bo na rondzie ciągle stoi korek.
Stare obok nowego – Saragossa.
Do bazyliki doprowadza reprezentacyjny deptak wypełniony gwarnym tłumem, sklepami i barami.
Loteria świąteczna to w Hiszpanii wariactwo, do punktów sprzedaży losów ustawiają się kolejki.
Wreszcie bazylika. Ale zanim wejdziemy do niej oglądamy szopkę w budowie oraz zastanawiamy się co sprzedają te trzy podejrzane typki.
Nacieszywszy oczy tym niesamowitym widokiem wchodzimy do środka. Akurat trwa msza przed ołtarzem ze św. Pilar. Nie możemy więc zrobić jej zdjęcia. Jak wszystkie święte figurki Maryi w Hiszpanii również ta jest przyodziana w materiałową pelerynkę. Malutka figurka i taki wieelki kościół. Autorem niektórych malowideł jest sam mistrz Goya.
To jest tylko nawa boczna…
A tam, w kopule, to właśnie freski Goi.
Kto inny miałby ozdabiać tę świątynie jak nie mistrz baroku, który tak się składa pochodził spod Saragossy – Francisco Goya.
Na placu przed katedrą stoi pomnik pana Goi a obok niego rzeźby postaci z jego obrazów. Trochę to kiczowate. Jest jak jest.
Na olbrzymim, renesansowym placu trwają przygotowania do jarmarku bożonarodzeniowego jak również buduje się miasto-szopka, więc plac nie jest aktualnie fotogeniczny.
Po prawej stronie od katedry, w cieniu bazyliki stoi katedra, też w remoncie. Niestety właśnie się zamknęła. Możemy podziwiać wieżę, już odnowioną, oraz rusztowanie na elewacji. Szkoda, katedra prezentuje się bardzo ciekawie.

Odwracamy się plecami do katedry i idziemy na przeciwległą stronę placu, gdzie widzimy bardzo krzywą wieżę. To Iglesia de San Juan de los Panetes. Przed nią stoi pomnik Cezara Augusta, a obok znajdują się pozostałości murów z czasów rzymskich.
Idziemy spacerkiem do mauretańskiego zamku Aljaferia z XI wieku. I już cieszymy się, że jeszcze otwarty, ale niestety jest jeszcze bardziej zamknięty niż zwykle, bo trwa zjazd oficjeli rządowych i nie można wejść nawet na dziedziniec.
Na pociechę idziemy więc na wino i krokiety. Krokiety to kolejne tapas popularne w całej Hiszpanii. To owalne lub kuliste mini-kotleciki smażone w głębokim tłuszczu, a wykonane z masy ziemniaczano – jajeczno – mięsnej lub rybnej. To takie zwykłe, domowe jedzenie, bez szaleństwa, ale też bez wysokiej ceny 😉
Próbuję krokieta z kalmarkiem. Okazuje się, że w środku ma również atrament.
Akcja gaz
Nazajutrz wyjeżdżamy z kempingu. Pytamy w recepcji czy wiedzą, czy gdzieś w Sargossie nabijają butle na lewo. Nie wiedzą, ale dostajemy ulotkę sklepu z wyposażeniem kamperów. Może tam wiedzą. Jedziemy do niego, bo jest niedaleko. Niestety tu butli nie nabijają, ani nie sprzedają.
Jedziemy więc na wybraną stację przy autostradzie kupić hiszpańską butlę. Zajeżdżamy i okazuje się, że tu tylko wymieniają butle, nie sprzedają. Pan objaśnia na jakiej stacji sprzedają. Jedziemy 8 km. Leszek idzie po butlę. Patrzą, patrzą, zupełnie inna końcówka niż to co my kupiliśmy w Polsce jako adapter do butli hiszpańskich. Hmmm, zaczyna się ciekawie. Bo chodzi o to, że podłączenie butli do instalacji w kamperze wymaga innej końcówki niż system niemiecki (taki jest również w Polsce) i do tego służy adapter, który nakłada się na butlę innego typu niż niemiecka i ta końcówka już wtedy pasuje do instalacji. I co teraz?
Na mapie znajdujemy zakład dystrybucji gazu, tam już muszą nam pomóc. Jest to co prawda po drugiej stronie miasta, ale przy obwodnicy, której ciągle się trzymamy. Podjeżdżamy pod bramę zakładu. Akurat ktoś wjeżdża i wykazuje zainteresowanie naszą krową w tym miejscu uchylając szybę. Bardzo miły pan z papierosem w ustach (a to gazownia!) informuje, że oni tu butli nie sprzedają, nie nabijają, nie wiedzą jak podłączyć niemiecką instalację do hiszpańskiej butli i mamy jechać na stację benzynową bo tylko tam sprzedają butle. Nosz kurde maniana jakaś!
Jedziemy z powrotem do sklepu dla kamperów. Przykujemy się do bramy dopóki nam ktoś nie pomoże. Przecież musi być jakiś sposób!! W końcu jeździ tu tyle kamperów! W internecie, na forach, tylko lamenty, że ciężko jest teraz z butlami w Europie. Leszek bierze nasze końcówki z Polski i idzie do gościa ze sklepu. Tamten dostaje olśnienia, że my potrzebujemy nakładkę na butlę, której się tu używa standardowo. Nikt się tym kurde nie zainteresował. Hiszpańskie butle wymagają jeszcze plastikowego kapturka i dopiero wtedy podłącza się ją do instalacji. W naszym przypadku będzie to butla, na nią kapturek, potem dopiero nasz adapter i wtedy do instalacji. I to działa!!! Zainteresowanie problemem, zero. Jakoś nam trochę przykro. Bardzo jesteśmy dalecy od stereotypów. Jednak lekki niepokój wkrada się w nasze żyły 😉
Mając komplet nakładek, jedziemy z powrotem na stację, kupujemy butlę, podłączamy i już po 4 godzinach jesteśmy w drodze do Tudeli.
Amen.