11 grudnia 2017
Przybywamy do Coimbry wczesnym popołudniem. Camping znajduje się niedaleko centrum, dojeżdża się autobusem. Można też rowerem, ale są podjazdy. Coimbra leży na wzgórzach. Coimbra to jedno z najpiękniejszych miast w naszej podróży i wstyd po prostu, że wcześniej o nim nie słyszałam. Jest wyjątkowe pod wieloma względami. Dla nas pozostanie jeszcze bardziej wyjątkowe przez Annę.
Anna to orkan. Przylatuje po południu w dniu przyjazdu (niedziela) targa kamperem przez całą noc. To już drugi orkan w naszej podróży. Gdy wyjeżdżaliśmy z Polski w październiku szarpał nami Grzegorz i nie odpuścił aż do Monachium.
Grzegorz nie lał deszczem, Anna tak. Deszcz leje oczywiście w bok. Jest bardzo słabo. Buja kamperem. Boję się i koty też, biedaczki. Orkan ma, na szczęście, za mało siły, żeby wywrócić 4 tonową krowę. Mimo to kamper cały trzeszczy i podskakuje. W nocy ledwie zasypiamy, już się budzimy. I tak do rana, gdy ucicha i wtedy łapiemy jakiś sen.
Rano oceniamy straty. Kamper przeciekł. To już drugi raz. Najpierw nawałnice na północy Hiszpanii, teraz Anka, ta cholera jedna. Teraz pozostaje tylko czekać kilku słonecznych dni, aby dobrze osuszyć kampera i wtedy można uszczelniać. Sylikon rzecz w kamperze obowiązkowa.
Rano, jakby nigdy nic, piękna pogoda, słońce razi na pociechę. Na kempingu walają się przedmioty, jedna latarnia leży. W łazienkach pełno brudu, drzwi nie były zamknięte i wwiało śmiecia i kurzu do środka. Wokół kampera stoją kałuże, jest grząsko. Ziemia paruje.
Na kempingu działa fajna restauracja. Nie chce mi się gotować. Zmęczenie. Jemy dorsza, wiadomo – danie dnia 🙂
Po południu ruszamy w miasto. Idziemy na autobus pełni obaw. Słusznych. Spóźnia się. Ale tylko 5 minut! WOW!
Po 15 minutach jesteśmy na starówce. Zmęczenie, nerwy znikają. Zachwycamy się.
Coimbra to 4 co do wielkości miasto Portugalii, po Lizbonie, Porto i Bradze. Nie ma tak wielu turystów, starówka oddycha i jest arcydziełem.
Co nas tu ściągnęło? Przede wszystkim najstarszy w Portugalii oraz całym portugalsko-języcznym świecie uniwersytet założony w 1320 r., którego zabudowa została wpisana na listę UNESCO. Zajmuje większą część starówki i co ciekawe jest na szczycie wzgórza. Spodziewałbyś się tam zamku, twierdzy. A tu nie, uniwerek. Poza tym pięknie zachowane, romańskie kościoły, które kocham jak świnia trufle, wiadomo. I trzecia rzecz – to dawna stolica Portugalii. Jesteśmy ciekawi. Przy okazji, Coimbra ma dla nas jeszcze niespodzianki. Pół dnia to zaledwie liźnięcie papierka, mimo to wieczór w tym mieście pozostanie w naszej pamięci na długo.
Zaczynamy od placu 8 de Maio. Stoi przy nim malutki, romański kościół Igreja Sao Tiago. Zamiast klasycznego „wiatrołapu” w wejściu wisi czerwona zasłona z grubego sukna. Przekroczenie jej przenosi w czasie. Surowe, romańskie wnętrze z przepięknym, oryginalnym, drewnianym sufitem. Uczta dla oczu.
Wspinamy się pod górę wąskimi uliczkami oraz schodami. Czasem na tych schodach stoją stoliki knajpianych ogródków. Wszędzie młodzi ludzie, studenci. W końcu to oni rządzą tym miastem. Coimbra nazywana jest „miastem studentów”.
W pewnym momencie trafiamy na Centrum Fado z Coimbry. Przyciąga nas taki oto widok.
Natychmiast rezerwujemy miejsca na wieczorny koncert. Ach, jak wspaniale!
Tymczasem wspinamy się dalej w kierunku uniwersytetu. Po drodze wchodzimy do Starej Katedry (Se Velha). Kolejny, średniowieczny cukiereczek. Kościół pochodzi z czasów, gdy Coimbra była stolicą Królestwa Portugalii. Kto był w Lizbonie dostrzeże podobieństwo do tamtejszej katedry. Obie są dziełem tego samego architekta, niejakiego Mistrza Roberta. Katedra w Coimbrze jest jedyną w Portugalii romańską katedrą , która oparła się wszelkim przebudowom. Co jest naprawdę niezwykłym wyczynem w tym kraju owładniętym kolonialną psychozą upiększania wszystkich kościołów.
Do katedry przylegają piękne krużganki.
Warto zwrócić uwagę na boczne wejście do katedry. Jest to jedyny element ingerencji powstały w czasach Renesansu tzw. brama tryumfu.
Z katedry jeszcze tylko krótki odcinek wspinaczki na szczyt.
Odwiedzamy jeszcze Se Nova, która jest wielką, nudną córką staruszki.
O zachodzie słońca docieramy na szczyt wzgórza starego miasta, na którym znajduje się wiekowy uniwersytet. Znajdujemy się na rozległym, wspaniałym placu, z którego rozciągają się oszołamiające widoki na okolicę. Studiować w takich okolicznościach można i 10 lat. Jest to podobno częste wśród studentów. Być wiecznym studentem w Coimbrze to nic złego 🙂
Zbiegamy w dół i zamiast kolacji oddajemy się uczcie fado. Coimbra ma swoje własne fado, które jest śpiewane tylko przez mężczyzn, tradycyjnie ubranych w czarne togi. Wywodzi się bowiem z tradycji studenckiej śpiewania serenad pod oknem ukochanej. Jezu, dobrze, że to historia i to Portugalii. Jakby Leszek śpiewał serenadę pod moim oknem, nie byłoby kotówjadą.
Podobnie jak klasyczne fado, tutaj również akompaniują dwie gitary – tradycyjna gitara portugalska oraz gitara klasyczna. Muzyka jest wspaniała, ze stylem śpiewania nie dyskutuję, śpiewają jak dawniej, a bardziej zawodzą rzewnie. Głównie słyszę słowo „saduade”, co oznacza rodzaj tęsknoty, melancholii, cknienia. Panowie z resztą co jakiś czas tłumaczą o czym śpiewają i dlaczego. Widowisko jest super. A po koncercie zostajemy zaproszeni na lampkę porto. Można też nabyć CD grupy, która jak się okazuje, stworzyła to miejsce i koncertuje po całym świecie rozsławiając fado z Coimbry. Kupujemy płytę z klasycznymi pieśniami. Będzie nam później miło plumkać w wypożyczonym w Andaluzji aucie przywołując portugalskie wspomnienia.
Może i zawodzą, ale wyglądają całkiem całkiem, szczególnie Sean Connery na gitarze klasycznej 😉
Zanim wskoczymy do ostatniego autobusu (tym razem chcemy, żeby się spóźnił) zdążymy jeszcze zajść do bardzo lokalnego baru na kolejne winko (w Portugalii jest bardzo dobre wino!) i to, co zostało do zjedzenia czyli najlepsze na świecie malutkie, smażone jak frytki sardynki. Pan nakłada nam solidną porcję wszystkiego, co zostało i cieszy się, że się oblizujemy. Są wyborne. Pan się chwali, że to jego specjalność. Miła niespodzianka na dobranoc. Sardynki na ceracie. To jest to!
To był długi i piękny dzień. Anno, jesteś potworem, nie wracaj już nigdy.
Jutro Fatima 😉
P.S. Szukaliśmy (na próżno, ale pewnie za słabo) śladów niesławnego studenta, asystenta, a następnie doktora Uniwersytetu w Coimbrze – Antonio de Olivier Salazara, ekonomisty, który został dyktatorem państwa portugalskiego na solidne 50 lat i nie został obalony, tylko umarł w 1970 roku, po czym okazało się, że w dalekich koloniach mordował w tajemnicy swoich przeciwników, jednocześnie szczerze i otwarcie gardząc ich mieszkańcami. Jest to postać o tyle interesująca, że zgłębiając metody działania i poglądy tego niezwykle sprytnego polityka, nie sposób nie zauważyć podobieństw do sylwetki pewnego prezesa polskiej partii o gigantycznych ambicjach i niskim wzroście. Czytając historię dochodzenia Salazara do władzy, haseł, jakie głosił, jak zdobywał poparcie i współpracowników ze zgrozą stwierdziłam, że chyba prezes czytał to samo….
Żyję nadzieją, że go powstrzymamy.
I na tym skończę, bo to blog podróżniczy (ale do dziś – mamy kwiecień – nie daje mi to spokoju i musiałam to napisać)
Cześć.