Granada – ostatni bastion kalifów

23 – 24 stycznia 2018

 

Granada to miasto niezwykłe. Piękne, zadbane, czarujące. Malowniczo położone w dolinie u podnóża ośnieżonych gór Sierra Nevada, skąpane w bujnej zieleni rozkocha w sobie każdego. No i ma Alhambrę – perłę Andaluzji, a może i całej Hiszpanii.

Ale Alhambry tu nie będzie. Widzieliśmy ją wcześniej. Przybyliśmy tu w zgoła odmiennym celu – odwiedzić grób królów katolickich. Ferdynand i Izabela życzyli sobie spoczywać właśnie w Granadzie – mieście, które jako ostatnie wydarli z rąk arabskich najeźdźców pod koniec XV wieku.

Dla Granady było to jednak pyrrusowe zwycięstwo. Po wypędzeniu z niego Żydów i nawróconych muzułmanów, którzy w ogromnej liczbie żyli w Granadzie i dzięki którym miasto doskonale prosperowało, Granada stoczyła się ciemność na dwa długie wieki. Stała się miastem prowincjonalnym i wyludnionym.

Dopiero rozwój gospodarczy, a potem turystyczny całej Andaluzji sprowadziły ją z powrotem w światła jupiterów.

W Granadzie arabski duch unosi się nad miastem. Czy to w białych uliczkach wzgórza Albaicin czy przeciwległym wzgórzu Alhambry i Palacio Generalife, czy w herbaciarniach, gdzie w wątłym blasku miedzianej lampy można poczuć się jak w Granadzie przed wiekami pykając fajkę wodną i sącząc miętową herbatę.

Przybyć do Granady i nie zobaczyć Alhambry to jak oślepnąć. Pałac ostatnich kalifów kordobiańskich to dzieło nieznośnie i nieskromnie piękne i to trzeba zobaczyć na własne oczy, dotknąć historii.

My udajemy się na przeciwległe wzgórze, gdzie wąskimi uliczkami wspina się najstarsza dzielnica miasta – Albaicin. To ona poddała się ostatnia, stąd uciekli ostatni muzułmanie. Wspinamy się między bielonymi, gładkimi ścianami kamienic. Ze szczytu wzgórza roztaczają się piękne widoki na góry i równinę u ich stóp. Znajduje się tu również meczet. Bardziej tu marokańsko niż hiszpańsko.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Alhambra i Palacio Generalife w pełnej, zimowej krasie

 

 

 

 

 

 

Wzgórza Albaicin i Alhambrę oddziela wąski wąwóz, w którym płynie mały strumień. Spacer wzdłuż niego to żelazny punkt programu Granada. Każdy tu trafi wiedziony instynktem. To najładniejsza część miasta. Stare kamienice wspinają się na strome zbocza po obu stronach strumienia. Klimatycznie tu jak w górskim miasteczku.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W jednej z tych starych kamienic znajdujemy hammam. Nazywa się Al-Andalus. Zapisujemy się na kolejny dzień rzecz jasna. Koncepcja dokładnie taka sama jak w Kordobie, tylko z racji innego układu wnętrz, hammam jest inaczej zorganizowany. Znów oddajemy się masażom i moczymy w ciepłej i zimnej wodzie, popijamy herbatkę, odzyskujemy siły. Rewelacyjny sposób na regenerację w długiej podróży. Co za wspaniałe odkrycie. Podróż męczy, nie ma co ściemniać. Te hammamy przywracają nam równowagę i siły witalne.

Kocham Andaluzję!

Drugi dzień zarezerwowałam na królów katolickich. Kaplica (Capilla Real) przyległa do katedry powstała na początku XVI wieku. Oba obiekty warte są dłuższej wizyty. Katedra to piękne, renesansowe dzieło z ogromną kopułą, natomiast kaplica skrywa nie tylko alabastrowe nagrobki rodziny królewskiej, ale również wyjątkowo cenną kolekcję dzieł sztuki sakralnej z całej Europy, w tym malarzy holenderskich, których Izabela była miłośniczką i kolekcjonerką.

Niestety, smuteczek, w obu obiektach obowiązuje zakaz fotografowania. Wykradam tylko jedno zdjęcie pięknego, flamandzkiego dzieła. Może nie dopadnie mnie z tego powodu Hiszpańska Inkwizycja.

 

 

 

 

 

Ferdynand i Izabela to w ogóle para niezwykła. Mają tyle samo zasług co win. Jedno jest pewne – nie spoczywali na laurach. W historii Europy i świata zapisali grubą księgę. Możliwe, że dzięki nim nie noszę dziś hidżabu, ale możliwe, że również dzięki nim muszę tolerować fanatyzm religijny panoszący się w moim kraju. Może nie do końca to ich wina, bo Hiszpania czy Portugalia, kraje ultra-katolickie, już dawno oddzieliły religię od polityki. To jednak za czasów ich panowania zrodziła się i urosła w siłę Inkwizycja. Zabito i wypędzono w Półwyspu Iberyjskiego ogromne ilości Żydów, muzułmanów, nawet, gdy deklarowali oni nawrócenie na wiarę katolicką. Zabili wielokulturowość i zamknęli Hiszpanię na inne religie na kilka wieków. Wraz z wielkimi odkryciami, na które nie szczędzili kasy zaczęło się niszczenie obcych kultur również poza Europą – największą pożogę zostawili Hiszpanie wraz z Portugalczykami w Ameryce Południowej.

Takie sobie snuję myśli stojąc nad ich grobem, tu w Granadzie. Dobrzy to byli władcy czy źli? Hiszpanie ich kochają czy nie bardzo? Częściową odpowiedź uzyskam dopiero w Muzeum Historii Katalonii, że jedni tak, a drudzy nie. Jak zawsze – rzeczywistość jest szara.

Bum. Zmieńmy temat. Na koniec wspomnę kemping w Granadzie. Rewelacyjne miejsce. Znajduje się na obrzeżach miasta, w dzielnicy La Zubia i nosi dumną nazwę Reina Isabel. Autobus dowozi bezpośrednio spod bram kempingu do centrum Granady. Z kempingu pięknie widać okalające równinę góry i ich ośnieżone szczyty. Rzecz wspaniała – ogrzewane łazienki. Wychodzenie rano z kampera przy temperaturze 1 stopień (tak, w Granadzie noce były bardzo zimne) to mała przyjemność. Możliwość umycia się bez szczękania zębami to piękna rzecz. Dodatkowo na kempingu działa rewelacyjna restauracja. Przy prawdziwym kominku podsmażanie sobie cienkich plastrów wołowinki na gorącym kamieniu to po prostu hedonizm. Do tego świetne wino. A ceny, o dziwo, ludzkie, nie turystyczne, tylko lokalne, dla swoich. Miejsce godne podróży o każdej porze roku.

 

 

 

Silna, francuska ekipa. Ani słowa po angielsku. Poker face. Stare wygi w udawaniu, że nic nie rozumieją 😉

 

Uciekamy z Granady nad morze. Idą mrozy.

 

K